Marihuana medyczna a prawo jazdy: czy pacjent może być karany jak narkoman?

Historia z sali sądowej: pacjent medycznej marihuany przed sądem

Wyobraźmy sobie salę sądową: na ławie oskarżonych zasiada kierowca – legalny pacjent medycznej marihuany – oskarżony o prowadzenie pojazdu pod wpływem THC. Badanie krwi wykazało u niego stężenie delta-9-tetrahydrokannabinolu (THC) na poziomie 1,27 ng/ml. To wartość śladowa, a jednak wystarczyła do postawienia zarzutów jak za jazdę po narkotykach. Sprawa budzi kontrowersje, bo polskie prawo nie rozróżnia marihuany medycznej od rekreacyjnej – pacjent leczony zgodnie z zaleceniami lekarza traktowany jest tak samo, jak osoba zażywająca narkotyk rekreacyjnie. Brak jest też jednoznacznych przepisów określających dopuszczalne poziomy THC we krwi kierowcy. To wszystko sprawia, że osoby chore, korzystające legalnie z konopi medycznych, narażone są na utratę prawa jazdy i odpowiedzialność karną, nawet jeśli nie są faktycznie upośledzone działaniem leku. 

W opisywanym przypadku obrona – doświadczony adwokat z Wrocławia specjalizujący się w sprawach “THC a prawo jazdy” – stanęła przed trudnym zadaniem. Musiał udowodnić, że 1,27 ng/ml THC we krwi jego klienta nie oznacza automatycznie, że prowadził on „pod wpływem”. Poniżej przedstawiam kluczowe argumenty obrony i płynące z tej sprawy wnioski dla pacjentów stosujących marihuanę medyczną oraz postulaty zmian w prawie.

Brak ustawowych progów THC – lukę wypełniają toksykolodzy

W polskim prawie brak jest jakichkolwiek ustawowych progów stężenia THC we krwi kierowcy, które rozgraniczałyby stan dozwolony, wykroczenie lub przestępstwo. W przeciwieństwie do alkoholu, gdzie obowiązują jasne limity (np. >0,5‰ oznacza stan nietrzeźwości, a 0,2–0,5‰ stan po użyciu), dla THC ustawodawca nie ustanowił konkretnych wartości granicznych. Ta luka powoduje niepewność – czy każda ilość THC we krwi czyni z kierowcy przestępcę?

Aby ujednolicić praktykę, środowisko biegłych toksykologów sądowych już od 2012 r. stosuje nieformalne progi eksperckie. Według tych kryteriów:

  • 1–2,5 ng/ml THC we krwi uważa się za stan “po użyciu” (analogiczny do łagodniejszego przypadku, jak przy niewielkim stężeniu alkoholu). Taki kierowca miałby popełniać wykroczenie z art. 87 §1 Kodeksu wykroczeń (zagrożone m.in. krótkotrwałym zakazem prowadzenia i grzywną).
  • Powyżej 2,5 ng/ml THC przyjmuje się stan “pod wpływem” środka odurzającego – co w praktyce oznacza zarzut z art. 178a §1 Kodeksu karnego, czyli przestępstwo prowadzenia w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego. 

Te wartości nie mają umocowania w ustawie, ale są powszechnie wykorzystywane w opiniach biegłych toksykologów. Biegli zwykle zaznaczają, że to jedynie wartości orientacyjne – jednak w praktyce prokuratura opiera na nich kwalifikację czynu. Przykładowo, jeśli u pacjenta medycznej marihuany badanie wykaże THC ≥2,5 ng/ml, biegły stwierdza „stan pod wpływem” powołując się na te umowne limity z konferencji toksykologów z 2012 r . Tak właśnie stało się w wielu sprawach – przekroczenie 2,5 ng/ml oznaczało zarzut z art. 178a k.k. Z kolei stężenia niższe, w przedziale 1–2,5 ng/ml, bywają interpretowane jako “stan po użyciu” z art. 87 k.w. 

Co zatem z naszym bohaterem – kierowcą z wynikiem 1,27 ng/ml? Taka wartość lokuje się nieznacznie powyżej dolnej granicy 1 ng/ml przyjętej dla stanu “po użyciu”. Teoretycznie więc w świetle opinii biegłych odpowiadałby on za wykroczenie, a nie przestępstwo. Dlaczego zatem postawiono mu zarzut prowadzenia pod wpływem THC? Niestety, organy ścigania nie zawsze konsekwentnie stosują te kryteria. Zdarza się, że samo pozytywne wykrycie THC (jakiekolwiek) jest traktowane z automatu jak przestępstwo – zwłaszcza, gdy policja i prokurator nie są świadomi subtelnych rozróżnień. W efekcie pacjent trafia przed Sąd oskarżony jak typowy „narkotykowy kierowca”. Dopiero na etapie procesu sądowego obrona ma szansę prostować kwalifikację prawną czynu, powołując dowody i opinie ekspertów. W wielu przypadkach Sądy przyznają rację, że przy tak niskim stężeniu THC nie ma podstaw do wyroku z art. 178a k.k., i zmieniają kwalifikację na art. 87 k.w. (wykroczenie), a nawet orzekają uniewinnienie, jeśli brak dowodów na faktyczne upośledzenie kierowcy.

Jazda pod wpływem THC a po użyciu – analogia do alkoholu

Skąd wzięły się progi 1 ng/ml i 2,5 ng/ml? Przyjęto je na podstawie badań porównujących wpływ THC do wpływu alkoholu na kierowcę. Projekt DRUID (europejskie badania nad jazdą po użyciu narkotyków) oraz metaanalizy wyników wielu testów wykazały, że stężenie THC rzędu ok. 2,1 ± 0,4 ng/ml (czyli ok. 1,7–2,5 ng) upośledza sprawność psychomotoryczną podobnie jak alkohol w stężeniu 0,5‰. Innymi słowy, około 2 ng/ml THC odpowiada efektowi pół promila alkoholu we krwi kierowcy. A pół promila to granica, powyżej której w polskim prawie zaczyna się stan nietrzeźwości (przestępstwo). Dlatego toksykolodzy uznali >2,5 ng/ml THC za odpowiednik stanu „pod wpływem” (przestępstwo), zaś niższe ilości 1–2,5 ng/ml – za stan „po użyciu” (wykroczenie).

Ta analogia ma jednak swoje ograniczenia. Marihuana działa inaczej niż alkohol – co podkreślają naukowcy. Badania (m.in. Simmons et al. 2022) wskazują, że wpływ konopi na prowadzenie pojazdu jest co najwyżej zbliżony do niewielkich dawek alkoholu (BAC do 0,05%) Co ważne, efekt działania marihuany nie rośnie liniowo wraz ze stężeniem THC we krwi, w przeciwieństwie do alkoholu. Osoba z bardzo wysokim stężeniem THC nie musi mieć dużo bardziej zaburzonych zdolności niż osoba z niskim stężeniem – po prostu powyżej pewnego poziomu efekt się „spłaszcza”. Marihuana nawet w większych dawkach wywołuje głównie łagodne upośledzenie funkcji psychomotorycznych, odpowiadające właśnie stanowi po użyciu alkoholu (do 0,5‰), a nie silnemu upojeniu. Dodatkowo, zakłócenia zdolności prowadzenia po THC utrzymują się tylko przez kilka godzin od zażycia, a nie kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin (jak by to sugerowało ciągłe wykrywanie metabolitów).

Tolerancja i indywidualna reakcja – każdy przypadek jest inny

Kluczowym argumentem obrony mojego klienta było wykazanie, że wpływ THC na organizm jest kwestią wysoce indywidualną. Dwie osoby z tym samym stężeniem THC we krwi mogą mieć zupełnie inną sprawność psychomotoryczną. Zależy to od takich czynników, jak: tolerancja (przyzwyczajenie do THC), częstotliwość używania, metabolizm, a nawet genetyka. Pacjent stosujący medyczną marihuanę codziennie od dłuższego czasu może funkcjonować niemal normalnie z poziomem THC, który u okazjonalnego palacza wywołałby odurzenie.

Sama liczba nanogramów we krwi nie przesądza więc o byciu „na haju”. Potwierdzają to zarówno doświadczenia biegłych, jak i literatura naukowa. W naszym procesie toksykolog biegły przyznał podczas zeznań, że nie da się wiarygodnie ustalić stopnia upośledzenia zdolności prowadzenia tylko na podstawie stężenia THC. Przywołała znane prace naukowe dowodzące braku jednoznacznej korelacji między poziomem THC a stopniem upośledzenia psychomotorycznego. Innymi słowy – ktoś może mieć kilka nanogramów THC i jechać bezpiecznie, a inna osoba przy niższym stężeniu będzie niezdolna do jazdy.

Sąd podzielił tę argumentację, wskazując że wobec braku ustawowego progu (takiego jak 0,5‰ dla alkoholu) konieczna jest indywidualna ocena zachowania kierowcy i ewentualnych objawów upośledzenia. To bardzo ważne stwierdzenie: samo wykrycie THC w organizmie nie dowodzi jeszcze, że kierowca był pod wpływem i stanowił zagrożenie. Trzeba zbadać, czy wystąpiły zewnętrzne symptomy – np. niepewna jazda, zaburzenia mowy, równowagi, wygląd wskazujący na odurzenie itp.. 

W podobnej sprawie rozpatrywanej przez Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim (sygn. IV Ka 609/21) biegła toksykolog również zeznała, że próg 2,5 ng/ml THC nie gwarantuje upośledzenia u każdej osoby, a ocena musi uwzględniać cechy osobnicze. Sąd w uzasadnieniu podkreślił, iż dla różnych osób ten sam poziom może oznaczać co innego – podobnie jak 0,5‰ alkoholu nie każdego jednakowo upija. Różnica jest taka, że dla alkoholu prawo ustanowiło sztywną granicę 0,5‰ i nie pozwala na indywidualizację odpowiedzialności (nawet „odporny” pijący przy 0,6‰ odpowiada za przestępstwo). Natomiast przy narkotykach brak regulacji, więc sąd musi ocenić stopień wpływu na konkretnego kierowcę indywidualnie.

Ta linia obrony – akcentująca tolerancję pacjenta i brak oznak upojenia – okazała się przekonująca. W efekcie sąd odstąpił od najostrzejszej kwalifikacji. Kierowca z 1,27 ng/ml THC nie został uznany za sprawcę przestępstwa. Sprawa finalnie zakończyła się pomyślnie dla klienta a – uniknął on surowych konsekwencji karnych przewidzianych za art. 178a k.k., choć niestety uznano, iż jest on winny popełnienia  wykroczenia. Istotne jednak, że udało się obalić automatyczne założenie „THC we krwi = jazda pod wpływem”.

Ile czasu THC wpływa na kierowcę? Wyniki badań naukowych

Podczas procesu obrona powołała się na badania naukowe dotyczące czasu działania THC na sprawność psychomotoryczną. To ważne dla pokazania, że po kilku godzinach od zażycia marihuany pacjent może już nie być pod wpływem, choć śladowe THC wciąż krąży we krwi.

Z projektu DRUID i innych analiz wynika, że najsilniejsze upośledzenie zdolności kierowania występuje w ciągu 20–40 minut od zażycia THC (w fazie szczytowego “haju”), a potem stopniowo słabnie. Lambert Initiative – ośrodek badający cannabis na Uniwersytecie w Sydney – przeprowadził głośny eksperyment z udziałem kierowców po inhalacji standaryzowanej dawki THC. Okazało się, że średnio po około 4–5 godzinach od zażycia badani byli w stanie bezpiecznie prowadzić samochód. Co ciekawe, subiektywnie oceniali oni swój stan jako wciąż lekko upośledzony po 1,5 godziny, choć obiektywne testy wskazywały już wtedy poprawę. Jednak po pełnych czterech godzinach różnice względem placebo zanikały.

Systematyczny przegląd badań medycznej marihuany opublikowany w 2021 r. (Eadie i in.) potwierdził, że w przypadku umiarkowanych dawek THC neurokognitywne skutki ustępują najpóźniej po 4 godzinach od inhalacji. Innymi słowy, nie stwierdzono żadnych deficytów funkcji poznawczych czy motorycznych u pacjentów 4 godziny po przyjęciu leczniczej dawki THC (w badanych warunkach). To niezwykle ważne dla pacjentów – sugeruje, że odczekanie około 4–5 godzin od zażycia medycznej marihuany powinno zasadniczo zapewnić bezpieczny powrót zdolności do prowadzenia pojazdów. Oczywiście każdy organizm jest inny, dawki bywają różne, więc to tylko uśrednione zalecenie – niemniej nauka daje tu pewną orientację.

Z drugiej strony, THC utrzymuje się w organizmie znacznie dłużej, niż trwa odurzenie. U osób regularnie i przewlekle używających konopi niskie stężenia THC mogą być wykrywalne we krwi nawet wiele dni czy tygodni po ostatnim zażyciu, gdy już dawno minął efekt psychoaktywny. Metabolity THC (takie jak nieaktywne THC-COOH) potrafią zalegać w tkance tłuszczowej i uwalniać się powoli. W efekcie pacjent medyczny następnego dnia po zaplanowanej dawce, czy nawet kilka dni później, wciąż może mieć >1 ng/ml THC we krwi, choć absolutnie nie odczuwa już działania leku. Taki “pozytywny wynik” testu nie przekłada się na realne zagrożenie na drodze, a jednak – przy obecnym podejściu – naraża na odpowiedzialność. Jest to ewidentna pułapka prawna dla pacjentów, na którą zwraca uwagę wielu ekspertów.

Badania amerykańskiej NHTSA (National Highway Traffic Safety Administration), w tym raporty Richarda Comptona, również podkreślają słabą zależność między stężeniem THC a poziomem upośledzenia czy ryzykiem wypadku. Ustalono m.in., że niskie poziomy THC (poniżej 5 ng/ml) mogą, ale nie muszą oznaczać nawet „niewielkiego” upośledzenia – niektórzy kierowcy przy 3–4 ng/ml radzą sobie dobrze, szczególnie jeśli są doświadczonymi użytkownikami. Z kolei wysokie stężenie THC u kogoś, kto rzadko zażywa, z pewnością przełoży się na gorsze wyniki w testach na prowadzenie. Dlatego w niektórych krajach (np. w części stanów USA, w Kanadzie) ustanowiono dwa progi: niższy (ok. 2 ng/ml) – przy którym obowiązują łagodniejsze sankcje lub ocena indywidualna, i wyższy (5 ng/ml) – powyżej którego zakłada się znaczące upojenie. Jednak i te “per se” limity są krytykowane przez naukowców. Jak wykazano w pewnym badaniu symulacji jazdy z 2021 r., sztywne limity THC zawodzą w identyfikowaniu rzeczywiście upośledzonych kierowców – istnieje duża liczba fałszywie pozytywnych (kara za przekroczony limit mimo braku objawów) oraz fałszywie negatywnych (osoby poniżej limitu, ale faktycznie odurzone).

Podsumowanie naukowe jest jednoznaczne: THC w organizmie to nie to samo co bycie na “haju”. Okno upośledzenia po użyciu cannabis jest relatywnie krótkie (kilka godzin), natomiast okno wykrywalności – szczególnie u stałych użytkowników – znacznie dłuższe. Stężenie THC trzeba więc zawsze interpretować w kontekście czasu, dawki, tolerancji i zachowania danej osoby.

Orzecznictwo sądów: od wykroczenia po uniewinnienie

Coraz więcej spraw w polskich sądach ukazuje rozbieżność między surowym brzmieniem przepisów a realiami medycznego użycia konopi. Na szczęście, w orzecznictwie widać pewne pozytywne trendy – sędziowie zaczynają dostrzegać, że pacjent z THC we krwi to nie to samo co odurzony narkoman stwarzający zagrożenie.

Już przytoczona sprawa w Piotrkowie Trybunalskim (IV Ka 609/21) zakończyła się zmianą kwalifikacji czynu z przestępstwa na wykroczenie przy stężeniu aż 6,64 ng/ml THC Sąd odwoławczy, badając apelację, stwierdził, że choć biegli przyjęli próg >2,5 ng/ml jako „pod wpływem”, to nie mieli pewności co do rzeczywistego upośledzenia oskarżonego – zwłaszcza, że był on stałym pacjentem konopi i brak było konkretnych objawów w jego zachowaniu. W konsekwencji uznano, że zabrakło dowodu na stan równoważny nietrzeźwości alkoholowej i właściwsza jest kwalifikacja z art. 87 k.w., czyli tylko stan po użyciu. Kara ograniczyła się do grzywny 1500 zł i rocznego zakazu prowadzenia pojazdów – znacznie łagodniej niż grozi za przestępstwo.

Inny przykład: wyrok Sądu Rejonowego w Pruszkowie (II K 352/20) z 22 grudnia 2021 r. – kierowca ze stężeniem 2,94 ng/ml THC również ostatecznie został uznany za winnego wykroczenia, nie przestępstwa. Sąd zauważył, że poza samym wynikiem badania krwi brak było dowodów na wpływ tej substancji na zachowanie oskarżonego w czasie jazdy. Mimo że biegła kategorycznie twierdziła o stanie pod wpływem, sąd wnikliwie ocenił materiał dowodowy (a raczej jego braki) i nie dopatrzył się “w sposób pewny” obniżenia sprawności kierowcy. Zamiast tego przypisał mu jedynie prowadzenie “po użyciu” i wymierzył karę 800 zł grzywny oraz roczny zakaz prowadzenia.

Podobne orzeczenia zapadają w różnych częściach kraju. Przykładowo, w sądach rejonowych na Dolnym Śląsku – m.in. w Świdnicy i Jeleniej Górze – obrońcy relacjonują korzystne rozstrzygnięcia w sprawach pacjentów medycznej marihuany. Często udaje się tam przekonać sąd do uniewinnienia lub zakwalifikowania czynu jako wykroczenie, zwłaszcza gdy stężenia THC są niskie (rzędu 1–3 ng/ml) i brak innych dowodów upojenia. Powoływane są opinie prywatne toksykologów i wyniki badań naukowych podobne do opisanych wyżej. Zdarza się też, że prokuratura sama odstępuje od oskarżenia, widząc niewielką społeczną szkodliwość czynu pacjenta-lekomania. Niestety, nie jest to regułą – wiele zależy od świadomości sędziego i biegłego.

Kropkę nad “i” postawił jednak dopiero Sąd Najwyższy w niedawnym orzeczeniu z listopada 2023 r. (sygn. III KK 151/23). Sprawa dotyczyła kierowcy z zaledwie 0,9 ng/ml THC we krwi – czyli minimalną ilością, poniżej nawet eksperckich progów. Początkowo uznano go za winnego przestępstwa z art. 178a k.k., ale Sąd odwoławczy go uniewinnił, co z kolei zaskarżyła prokuratura. Sąd Najwyższy, rozpatrując kasację, jednoznacznie wskazał, że nie można automatycznie kwalifikować czynu na podstawie arbitralnych “progów naukowych”. Podkreślono, że każdorazowo należy zbadać, czy przy danym stężeniu i okolicznościach kierowca znajdował się w stanie wpływającym na jego psychikę i fizjologię. SN zaznaczył, iż progi toksykologów (tu 1 ng i 2,5 ng) mają charakter statystyczny i nie uwzględniają cech osobniczych, dlatego same w sobie nie mogą przesądzać o winiesn.pl. Co więcej, Sąd Najwyższy odniósł się do kwestii metabolitów – zaznaczył, że stwierdzenie w organizmie nieaktywnego metabolitu THC nie świadczy o byciu pod wpływem (co wydaje się oczywiste, ale warte odnotowania w orzeczeniu). Ostatecznie SN utrzymał stanowisko, że przy braku pewności co do wpływu na psychomotorykę – zwłaszcza przy tak niskim poziomie THC – nie sposób skazać za przestępstwo. To orzeczenie daje silny sygnał sądom niższych instancji, by ostrożnie podchodziły do spraw pacjentów z minimalnymi stężeniami narkotyku we krwi.

Medyczna vs. rekreacyjna – konieczne zmiany w prawie

Historie takich spraw jak opisana powyżej obnażają poważny problem prawny: polskie przepisy nie rozróżniają medycznego użycia marihuany od zażycia rekreacyjnego. Pacjent, który działa zgodnie z zaleceniem lekarza, może zostać potraktowany jak przestępca – mimo że nie jest “na haju” i nie stwarza zagrożenia. Taka sytuacja jest krzywdząca i powoduje efekt mrożący: wielu chorych boi się sięgać po legalną terapię konopiami albo rezygnuje z prowadzenia samochodu nawet wtedy, gdy czują się zupełnie trzeźwi.

W innych krajach szuka się rozwiązań tego dylematu. Niemcy na przykład wprowadziły przepisy chroniące pacjentów – wyodrębniają oni medyczne stosowanie od rekreacji i stosują bardziej elastyczne podejście do kierowców posiadających receptę. Podobnie Szwajcaria czy niektóre stany USA mają wyjątki lub wyższe dopuszczalne limity THC dla użytkowników medycznych. Polska na razie nie podjęła takich działań – co potwierdziło w 2023 r. Ministerstwo Zdrowia, odpowiadając na poselską interpelację. Ministerstwo stwierdziło wprost, że nie prowadzi prac nad określeniem jasnych limitów THC dla pacjentów ani rozróżnieniem medycznej marihuany w przepisach. Nie planuje także żadnej kampanii informacyjnej dla policji czy pacjentów w tym zakresie. Jest to stanowisko rozczarowujące – państwo umywa ręce, przerzucając ciężar na indywidualne postępowania sądowe.

Tymczasem obrońcy kierowców (w tym prawnicy z obrona24h.pl, zajmujący się na co dzień sprawami “THC a prawo jazdy”) apelują o pilne zmiany. Z perspektywy praktyka widać jasno, że potrzebujemy legislacyjnych rozwiązań, które:

  • Wprowadzą klarowne, rozsądne limity THC we krwi kierowcy, uwzględniające realny poziom upośledzenia. Można oprzeć je na danych naukowych – np. ustalić niski próg “tolerowany” dla pacjentów (1–2 ng/ml) i wyższy próg karalny, jak 5 ng/ml, z zastrzeżeniem oceny indywidualnej.
  • Rozróżnią użycie medyczne od rekreacyjnego – np. poprzez wpisanie do ustawy, że fakt posiadania ważnej recepty na środek odurzający może być brany pod uwagę jako okoliczność łagodząca lub wyłączająca winę, jeśli pacjent stosował się do zaleceń co do dawkowania i czasu wstrzymania się od jazdy.
  • Zobligują biegłych i Sądy do oceny objawów – np. poprzez doprecyzowanie definicji „stanu pod wpływem” jako wymagającego stwierdzenia oznaczającego upośledzenie zachowania kierowcy. Sam wynik laboratoryjny nie powinien wystarczać do skazania za przestępstwo.
  • Zapewnią ochronę prawa jazdy pacjentom, którzy nie nadużyli leczenia. Można rozważyć np. możliwość wydawania specjalnych zaświadczeń dla pacjentów, czy tworzenie protokołów z policją (podobnie jak karty informacyjne dla epileptyków itp.), aby uniknąć natychmiastowego zatrzymania prawa jazdy przy rutynowej kontroli na obecność THC.

Obecny stan prawny spycha pacjentów w szarą strefę – „jeździsz na własne ryzyko”. To sytuacja nie do pogodzenia z zasadą zaufania obywatela do państwa prawa. Osoby przewlekle chore, cierpiące, które znalazły ulgę w medycznej marihuanie, nie powinny żyć w strachu, że każda podróż samochodem może skończyć się zarzutami karnymi.

Wnioski końcowe: głos obrońcy i pacjentów

Sprawa kierowcy z 1,27 ng/ml THC udowodniła, że warto walczyć o indywidualną sprawiedliwość. Dzięki rzetelnej obronie, popartej argumentami naukowymi i zdrowym rozsądkiem, sąd spojrzał poza same cyferki z laboratoryjnego wyniku. To zwycięstwo rozsądku nad automatyzmem – ale każdy taki sukces jest okupiony stresem oskarżonego pacjenta i długą batalią prawną.

Z perspektywy obrońcy, który na co dzień reprezentuje kierowców oskarżonych o jazdę pod wpływem THC, nasuwa się gorzka refleksja: prawo musi nadążyć za życiem. Skoro medyczna marihuana stała się legalną formą terapii, państwo ma obowiązek stworzyć ramy prawne, które nie kriminalizują pacjentów za samo leczenie. Konieczne są zmiany legislacyjne, które odróżnią kontekst medyczny od nadużycia oraz oprą się na obiektywnych kryteriach upośledzenia, nie zaś zero-jedynkowych testach biochemicznych.

Apelujemy zatem do ustawodawcy o podjęcie dialogu z ekspertami: lekarzami, toksykologami, prawnikami i samymi pacjentami. Potrzebna jest nowelizacja przepisów ruchu drogowego, która wprowadzi rozsądne progi THC lub inne mechanizmy ochronne dla użytkowników medycznej marihuany. Być może rozwiązaniem jest też szersze stosowanie testów sprawnościowych na drogach (np. testy koordynacji, reakcji) – tak aby faktyczne upośledzenie stanowiło podstawę do eliminacji kierowcy z ruchu, a nie sam wynik analizy krwi.

Na koniec warto podkreślić: celem nie jest tolerowanie jazdy „na haju”, lecz sprawienie, by niewinni nie byli karani. Pacjent, który rozsądnie dawkuje lek i nie wsiada za kółko w okresie działania THC, powinien móc normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Dzisiejsze realia zmuszają go do wybierania między zdrowiem a mobilnością – co jest wyborem tragicznym i niepotrzebnym. Czas to zmienić. W imieniu pacjentów i ich obrońców mówimy jednym głosem: polskie prawo jazdy a marihuana medyczna – to musi zostać uregulowane mądrzej i sprawiedliwiej. Pora, by w ślad za postępem nauki poszedł postęp w przepisach. Bezpieczne korzystanie z dróg przez pacjentów jest możliwe – dajmy im taką szansę.

Wszystkie te dane zgodnie wskazują na potrzebę pilnej zmiany podejścia do kierowców leczących się marihuaną medyczną a prawo jazdy. Bez takich zmian każdy kolejny pacjent może podzielić los naszego bohatera – przynajmniej dopóki nie trafi na wyrozumiały Sąd. Przepisy powinny zapewniać jasność i bezpieczeństwo zarówno dla chorych kierowców, jak i dla bezpieczeństwa na drogach. Czas na odważne, oparte na faktach decyzje. Obrona kierowcy z THC we krwi jest możliwa – ale lepiej, by w przyszłości nie była tak często potrzebna.